poniedziałek, 20 lipca 2015

♔ ☩ Posiadłość Melviterist ☩ ♔




    Krople deszczu delikatnie uderzały o spróchniałą drewnianą ławkę.

Istne silentium. Żadnej żywej duszy.
Jedynie płatki opadające z kwitnącego drzewka wirowały z wiosennymi powiewami wiatru. Całkiem niedaleko stała ogromna posiadłość. Tuż obok znajdował się okazały kwiecisty dziedziniec i ogród przepełniony uśpionymi jeszcze różami oraz innymi budzącymi się do życia krzewami. Pośrodku ogrodu stała ogromna fontanna rzeźbiona na wzór czuwającego nad ów posiadłością archanioła.
S
poglądałam na wszystko wokół. Od kilkunastu lat należy to do mnie, cały spadek po rodzinie Melviterist  przejęłam ja, jedyna córka, Anastasia, wraz ze mną mój lokaj - Deriatian, który towarzyszy mi niespełna kilka lat.
    Lubię przechadzki po okolicy wczesną wiosną, szczególnie wieczorami - porą przemyśleń, efemerycznego spokoju zarówno dla ciała, jak i dla ducha.
- Panienko, za chwilę podajemy obiad - usłyszałam spokojny głos Deriatiana nad swoim uchem i wzdrygnęłam się tak, że prawie upuściłam parasolkę.
- Czy mógłbyś chociaż raz nie zjawiać się w moim pobliżu tak niespodziewanie? - zapytałam lekko poddenerwowana i powędrowałam w stronę swojej posiadłości z grymasem na twarzy. Szedł za mną.
Wchodząc poprzez ogród spoglądałam jeszcze na znikające w oddali deszczowe chmury.
Weszłam do środka budynku, po czym mój lokaj zdjął mi płaszcz i udałam się prosto w stronę jadalni.
Rozsiadłam się wygodnie na wielkim krześle, a zaraz potem do sali swoimi niezwykle wyćwiczonymi ruchami wszedł Deriatian wraz ze zdobioną tacą i podał mi drobną przystawkę -  kawałek pieczonej gruszki z konfiturą z żurawiny, daniem głównym był wykwintny łosoś z zielonym pieprzem, a na deser otrzymałam kawałek tarty z borówkami i waniliowym kremem.
    Po obiedzie postanowiłam poprzeglądać stare księgi, które znajdowały się w mojej rodowej bibliotece i od dawna ich treść nie dawała mi spokoju. Rozsiadłam się na fotelu i chwyciłam pierwszą lepszą książkę, która, jak się okazało, napisana została przez mojego przodka - Albrechta
Melviterist. Był to jego dziennik. Już pod samą okładką znajdowało się sporo niespotykanych dotąd przeze mnie symboli, które jak się domyśliłam miały na celu ochronę tego dziennika, a być może samego Albrechta. Wypisywał tam bowiem w większości niestworzone rzeczy - od pojmowania wiedźm, poprzez stworzenia zabijające ludzi i wcielające się w ich skórę, aż po istoty nie z tego świata, które żywiły się ludzkimi duszami i ludzkim cierpieniem.
W pewnym momencie usłyszałam pukanie.
- Panienko, przyniosłem Panience filiżankę gorącej czekolady - spokojnie objaśnił lokaj.
- Wejdź, proszę - odrzekłam i spojrzałam na niego bez wyrazu.
Podał mi filiżankę i w milczeniu przyglądał się przyniesionym przeze mnie księgom. Widziałam na jego twarzy delikatny zarys uśmiechu, ale nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Przeglądałam dziennik dalej, delektując się czekoladową płynną esencją szczęścia.
- Deriatianie, czy wiesz może, co oznaczać mogą te symbole? - wskazałam palcem na dziwne znaki. Lokaj schylił się i przez chwilę przyglądał, a później bez namysłu odpowiedział:
- W większości są to symbole ochronne, chroniące przed niepowołanymi gośćmi, jak słyszałem. Nie służą jedynie do tego, aby dane monstrum nie mogło odczytać treści dziennika, ale również chronią piszącego. Według wierzeń otrzymuje on anielską ochronę i żadne demoniczne stworzenie nie jest w stanie go tknąć. Inne wierzenia natomiast podają, że symbole te zsyłają na rodzinę przekleństwo, iż każdy kolejny potomek spodziewać się może nieszczęść w życiu i częstych spotkań ów monstrualnych istot - powiedział spokojnym tonem i ponownie kąciki jego ust lekko się uniosły.
- Doprawdy? - zapytałam zsyłając na niego niedowierzające spojrzenie. Odpowiedzi nie otrzymałam, ale nawet jej nie oczekiwałam.
    Po dłuższej chwili ponownie mogłam usłyszeć jego głos:
- Gdy już wypije Pani czekoladę, nalegam mnie poinformować, naszykuję dla Pani kąpiel, a teraz proszę mi wybaczyć - spojrzał na mnie, ukłonił się i powolnym krokiem wyszedł z pokoju.
Nie minęło dziesięć minut, a skończyłam. Odłożyłam filiżankę na bok, wstałam i zawołałam Deriatiana. W niezwykle szybkim tempie oznajmił mi, że kąpiel jest już gotowa. Udałam się więc do łazienki, nadal rozmyślając o dzienniku Albrechta. Wanna jak zwykle przepełniona była pianą, różnymi olejkami o przecudnym zapachu, a nawet płatkami lawendy i białej róży. 
W ściągnięciu sukni pomógł mi lokaj, dalej już poradziłam sobie sama. Weszłam do wody, a na moje ciało padało światło świec oraz blask bladego księżyca.
- Pełnia... - wyszeptałam.
- Dzisiaj księżyc jest Ci wyjątkowo przychylny, w całej swej okazałości oddaje Twoją duszę...
Nie odpowiedziałam.
Zanurzyłam się bezpowrotnie w księżycowym blasku i magicznej woni olejków.
Odpłynęłam.




┇✧ Silentium (z łac.) - cisza✧┇

niedziela, 19 lipca 2015

∶ Niespecjalnie interesujący początek. ∶


Witam.

Na wstępie chciałabym się przedstawić.
W internecie funkcjonuję jako Venus, a więc tak też proszę, abyście się do mnie zwracali.
Tego bloga postanowiłam pisać z kilku prostych powodów, którymi są między innymi
nadmiar czasu czy zbyt szeroko rozwinięta wyobraźnia.
Posty postaram się dodawać regularnie, maksymalnie co dwa tygodnie.
Mam nadzieję, że miło będzie się wam czytało moje wypociny.
(〃・・〃)

                                                                                                    
                                                                                             odrobinę znużona Venus